strona główna przedmowa indeks nazwisk indeks legend recenzje uzupełnienia szukaj
 
 

Medale z panowania Stanisława Augusta

No. 520.

Król od dwóch jędzy piekielnych porwany i targany; jedna trzyma puginał, druga pochodnię rozpaloną. Z nieba spadają pioruny, ale z obłoków wychodzi ręka, króla wspierająca. W oddaleniu widać Warszawę. Napis u góry: NOLITE TANGERE CHRISTOS MEOS. To jest: nietykajcie pomazańców moich. W odcinku: HORA X. NOCT[is] D[ie] III. NOV[embris] MDCCLXXI. To jest: o godzinie 10ej dnia 3 Listopada 1771.

Przydane imię mincarza I. L. OEXLEIN.

Strona odwrotna: Widok zamku warszawskiego, do którego Opatrzność odprowadza króla, którego dwie osoby witają. Napis na otoku u góry: OCVLI DOMINI SVPER IVSTOS (Oczy Pana nad sprawiedliwymi) i w odcinku: FIDA POLONIA GAVDET (Cieszy się wierna Polska).


Przypadek niesłychany, ledwo podobieństwo do prawdy mający, pochop dał do bicia tego medalu za granicą, gdyż w Polszcze nigdy by pamiątki tak szkaradnej zbrodni nikt nie był myślał uwieczniać. Możeby i w Polszcze takiemu zdarzeniu zaprzeczano, gdyby się to nie było stało w oczach całej Warszawy. W lat 33 z okładem gdy to piszemy, żyją jeszcze naoczni onego świadkowie, a pomiędzy nimi aktor główniejszy tej sprawy.

Dnia 3° Listopada 1771 w niedzielę wieczorem, między dziewiątą i dziesiątą godziną powracał król do zamku od xięcia Czartoryskiego, wuja swego, kanclerza w. lit., którego w słabem zdrowiu zostającego odwiedził. Niezwykł był król z licznym pocztem jeździć, ale tego dnia dla bliskości od zamku pałacu, w którym mieszkał xiążę kanclerz na miodowej ulicy, jeszcze szczuplejsza była przy nim jadących liczba. Szambelanów już do domów swych król odesłał, a ułanów do stanowiska swego odesłać nakazał. Przed karetą królewską dwóch ułanów na koniach i skorochód jeden pochodnie nosili. Kilku także służbę mających officyerów znajdowało się, dwóch dworzan, jeden podkoniuszy. W karecie z królem siedział adjutaut, przy karecie było dwóch paziów na koniach, a za karetą dwóch hajduków i tyleż lokajów.

O dwieście najwięcej kroków od pałacu xięcia kanclerza, między biskupa krakowskiego i naprzeciw leżącego hetmana w. kor., przodem jadący przecięci od pojazdu królewskiego zostali przez zgraję jezdnych ludzi, którą miano za nocną rossyjską krążącą wartę, gdyż w samej rzeczy z mowy ruskiej kozakami być się zdawali. Gdy tym sposobem pokazywali się pomiędzy poprzedzającymi dworskimi i następującą karetą, okrzyknął ich podkoniuszy, przestrzegając, aby królewskiej karecie drogi nie zastępowali. Lecz zbójcy pokwapili się otoczyć pojazd królewski, i w tym samym czasie nowa ich zgraja przyłączyła się do pierwszej, wypadłszy z uliczki poprzecznej Dziekanka zwanej, gdzie od niejakiego czasu w gotowości stała. Jedni forysiowi pistolet do piersi przyłożywszy zastanowić się kazali, drudzy stangreta z kozła zrzucili, większa ich liczba do karety samej szturmować zaczęła. Z hajduków króla bronić usiłujących jeden Jerzy Buczan postrzelony legł trupem, drugi Szymon Mikulski niebezpiecznie został raniony, pazia jednego z konia strącono, i konia jego porwano, konie podkoniuszego i jednego z dworzan zastrzelone zostały, a świst kul rzęsistych ze wszystkich stron dał się słyszeć, przestrzelono karetę na wielu miejscach, niektóre kule dosięgły i samego króla, ale dziwnem Opatrzności zrządzeniem nieobraziwszy go, uwięzły w futrze którem był odziany. Tak rzęsiste ze wszech stron strzelanie zawsze prawie za cel mające pojazd królewski i jego osobę, wprawiło hersztów tych zbójców w mniemanie, iż zbrodnia ich dokonaną została, a król ofiarą padł ich wściekłej zapalczywości; zatem obawiając się przybycia wojskowych z bliskiego zamku, dwaj hersztowie ich, Łukawski i Strawiński z wielką zbrodniarzy liczbą ujść z tego niebezpieczeństwa przedsięwzięli. Tegoż czasu król w nadziei wymknięcia się przy ciemnej bardzo nocy z tak okropnej przygody, sam drzwi karety otworzywszy wysiąść postanowił, ale trzeci naczelnik, Kosiński się nazywający, o którym będzie niżej, z towarzyszami swymi króla porwał, i odjąwszy mu broń wszelką, uprowadzić go przedsięwziął; przyczem niejednego król uszedł niebezpieczeństwa, kiedy z bliskiego bardzo strzelania dał mu się uczuć ogień i ranę w tyle głowy od szabli odniósł, która nie tylko skórę, ale i czaszkę raziła. Porwanego króla między konie wzięli, i tak bieżącego pieszo zawlekli do pałacu Krasińskich zwanego. Tam widząc iż pędem tak skwapliwego biegania zmęczonemu królowi tchnienia nie stawało, i żadną miarą takimże sposobem dalej nie mógł być prowadzony, wsadzili go na konia, i tak go do okopów miasto otaczających z największym pośpiechem zaprowadzili; tam przez rów gdy przebierać się musiał koń, dwa razy pod nim padł i nogę złamał, a król uwięziony został w błocie gdzie i futro zgubił, tak że go ledwie ztamtąd wydobyto, i na innego konia wsadzono. Przebywszy okopy złupili go ze wszystkiego mordercy, zabrawszy ordery i cokolwiek na nim znaleziono, oprócz chustki, której uprosił zatrzymanie, i pugilaresu, którego nie postrzegli. Tam dla ukrycia ucieczki swojej znowu się rozproszyli zabójcy, kwapiąc się donieść temu co ich wyprawił, o uskutecznieniu ich zamysłów, na dowód czego zdarte ordery z króla jemu przynosili. Siedmiu tylko przy królu pozostało. Noc nadzwyczajnie ciemna sprawiła, iż błąkając się po okolicznych miejscach na drogę natrafić nie mogli. Gdy król postrzegł, iż z niewiadomości drogi ku Burakowu zmierzali, ostrzegł ich, iż się na niebezpieczeństwo narażali, wpadnięcia tam w ręce rossyjskich żołnierzy. Ta przestroga ułagodziła nieco okrutne zbójców umysły, wnoszących, iż król wymknąć się z ich rąk nie zamyślał, obrócili się więc ku Bielanom i przedarłszy się przez nieprzebyte prawie drogi, doszli do lasu Bielańskiego. Od czasu jak za okopy miasta Warszawy przeszli, aż bo przybycia do Bielan, nie raz zbójcy pytali się dowódzcy swego, jeśliby nie była już przyzwoita pora dokonania dzieła swego przez wydarcie życia więźniowi swemu, a te pytania tym częstsze były, im się bardziej pomnażały przeszkody, ich ucieczkę tamujące. Tylko co w las Bielański wkroczyli byli, kiedy się straż polowa rossyjska ozwała. Zatrwożyło to ich niepomału, a mieniąc się być ściganymi, czterech z nich w głąb lasu uszło, zostawiwszy króla w ręku trzech swoich towarzyszów. Ledwie kwadrans upłynął, aż druga straż takoważ rossyjska słyszeć się dała, co dwóch jeszcze pobudziło, do schronienia się w lesie, zostawiwszy króla pod strażą jednego, który zdawał się być jednym z ich naczelników, a był ten sam wyżej wspomniony Kosiński, człowiek podłego urodzenia, jak powiadają, z miasteczka Kuźmina na Wołyniu, którego prawdziwe nazwisko było Kuźma, który w niskich usługach często panów w Warszawie odmieniając, nakoniec bojąc się być do sądu pociągnionym, uciekł do konfederacyi, a tam z krakowskiego być się mieniąc województwa, i nadawszy sobie przezwisko Kosińskiego, od regimentarza Puławskiego na stopień officyera został wyniesiony. Trzech godzin najuciążliwszemi trudami znudzony, a do tego raniony król, już pieszo z pieszym towarzyszem uzbrojonym gołą szablą idący, kusił się otrzymać od niego chwilę krótką spoczynku, jeśli go żywego na miejsce wyznaczone doprowadzić zamyślał; ale ten łącząc z rozkazem groźby, spieszyć się zalecił, czyniąc nadzieję, iż z drugiej strony lasu gotowy pojazd znajdą. Tak więc doszli aż do furty klasztoru Bielańskiego kamedułów. Tam dostrzegł król, iż ten na niego naprawiony zabójca w myślach swoich był mocno zanurzony, a po głębokiem rozmyślaniu, zdobył się na te dosyć żywo wyrażone słowa: "a jednak moim jesteś królem." — "Tak jest," odpowiedział król, "twoim a to przychylnym królem, który tobie źle życzyć nie umie." Tym czasem gdy dalej coraz postępowali, postrzegł król, iż przewodnik jego błądził i nie wiedział w którą się stronę miał udać. "Widzę," rzekł król, "że drogi tej nie znasz, i nie wiesz gdzie się masz obrócić, dozwól mi udać się do klasztoru tego, a sam się jak możesz ratuj." "Nie uczynię tego," odpowiedział opryszek, "przysiągłem i zatem iść nam dalej trzeba choć niepewną drogą." Użył okazyi odpowiedzi tej król na pokazanie jemu, iż żadna przysięga uwolnić go od tej nie może, którą królowi swemu prawemu panu jest obowiązany, a tak postępując dalej, nieomieszkał król nakierować mowę do tejże rzeczy, aż się znaleźli blisko Marymontu, a zatem zbliżonymi do Warszawy. Musiały rozmowy z królem znaczne w tym człowieku wrażenie uczynić, i wielce go do odstąpienia niegodziwego przedsięwzięcia nakłonić, gdyż niezwykłą radość okazował, iż się w onej okolicy znajdował. Zmęczony król i dalej postąpić nie mogący, prosił go aby mu cokolwiek spocząć pozwolił; przychylił się ten do takowego żądania, król usiadłszy na trawie wznowił rozmowę o przysiędze, i pokazawszy mu niegodziwość przysięgi na wykonanie zbrodni uczynionej, zwykłą swoją przenikającą wymową onego przekonał. Zmienił się zupełnie ten krwią trochę przedtem i zabójstwem tchnący człowiek; tylko ociągać się począł przez bojaźń kary, którejby nie uszedł w Warszawie, gdyby się tam pokazał. Zabezpieczony względem tego obietnicą i słowem królewskiem upadł do nóg królowi, zbrodnię swoję wyznał, a zupełnie na łaskawość królewską spuszczając się, z mordercy nagle stał się zbawcą. Zdało się królowi rzeczą przyzwoitą, zbliżyć się bardziej ku Warszawie. Nie daleko od onego miejsca znajdował się młyn. Pospieszył się do niego kołatać Kuźma, ale wszyscy spali; szybę wybiwszy prosił i zaklinał, aby pewnemu panu od zbójców odartemu schronienia pozwolili w swojem mieszkaniu, ale przestraszeni domownicy, przez długi bardzo czas uprosić się niedali, aż król sam przez tęż szybę im przełożył, że niesłuszna ich bojaźń była, gdyżby jak szybę wybili takby łatwo i oknem sobie wstęp uczynili, gdyby szkodliwe zamysły mieli. Przekonała ta mowa mieszkających, otworzyli więc dom i ich wpuścili. Najpierwsze było króla staranie ołówkiem z pugilaresem jemu pozostałym napisać bilet do jenerała Coccei, kommendanta regimentu gwardyi pieszej koronnej, w tych słowach: "z rąk morderców cudem prawie zostałem uwolniony, znajduję się w mniejszym Marymonckim młynie; przybywaj po mnie z jak największym pośpiechem możesz. Jestem ranny, ale nie ciężko."


ciąg dalszy: No. 521


Zdjęcie: archiwum ANPN (aukcja 3)